Gotowanie w lodówce

Skoro jest działka, skoro jest długi weekend to aż wstyd nie wyjechać (nie bacząc na zaczynające właśnie pylić trawy, które doprowadzają mnie – alergika – do szału). A jak już się wyjeżdża i je na tarasie, to warto się postarać. Postarałem się… nie zmęczyć i przygotowałem antrykot metodą sous-vide. Poprzednio użyłem do tego garnka i palnika, tym razem wykombinowałem bardziej zaawansowane technologicznie rozwiązanie, mianowicie lodówkę turystyczną. Sous-vide w języku laika brzmi jak abrakadabra, ale w języku kucharza tłumaczy się raczej na „bardzo wygodne”. Przygotowanie tą metodą antrykotu czy innego kawałka mięsa, które nie musi być poddawane długiej obróbce termicznej jest banalne: wrzucamy kawałek mięsa próżniowo zafoliowany (na Polnej można dostać już zafoliowane w firmie Polskie Steki) do napełnionej wodą ogrzaną do wybranej temperatury (ja wybrałem 60 stopni), lodówkę zamykamy i właściwie tyle. Co jakiś czas sprawdzamy czy temperatura zanadto nie spadła, jeśli spadła, możemy dolać wrzątku. Spokojnie przygotowujemy sobie wszystkie dodatki, a po 40-50 minutach steki są gotowe. Trzeba je tylko krótką chwilę podsmażyć na bardzo gorącym tłuszczu (lub na grillu), żeby skórka się apetycznie zrumieniła i mamy pyszny obiad. Próbowaliśmy steków od byka i od krowy. Byk jest jak cabernet sauvignon, a krowa jak merlot, z tą różnicą, że krowa smakowała mi bardziej niż byk (z winami jest na odwrót).

No właśnie, wino. Jakoś tak ciągnie mnie w kierunku sangiovese ostatnio, do poprzednich steków piłem La Fornace Rosso di Montalcino DOC 2010 (pisałem o nim na Winicjatywie), a tym razem otworzyłem przywiezione z Sieny, kupione w świetnym sklepie Enoteca Piccolomini Chianti Classico DOCG od  Aldero Montagnaniego z Az. Ag. S. Martino, z rocznika 2009. Prosiłem o lekkie, nieprzesadnie alkoholowe chianti i takie właśnie było to wino, kosztujące 13,80€. Przesmaczne, choć już dość mocno ewoluowane jak na swój, niezbyt przecież zaawansowany wiek. Beczkę, w której trochę czasu spędziło daje się wyczuć, ale nadal jest sporo owoców, choć wszystko złączone jest  jesienną nutą (zapach jesieni: dym w powietrzu, kora, liście). ♥♥♥-

I wreszcie na deser Katinka 2011 od Patriciusa. Fantastyczne wino słodkie z trochę traktowanej po macoszemu kategorii late-harvest, wciśniętej gdzieś pomiędzy tradycyjne słodkie tokaje aszu, a modne wytrawne furminty i muszkaty. Przepyszne, zdominowane przez aromaty kandyzowanej skórki pomarańczowej i wanilii, ze świetną kwasowością, która wspaniale je odświeża i sprawia, że nie nudzimy się po pierwszym łyku. 63 zł w Borpince za półbutelkę, nietanio, ale warto. ♥♥♥