Sardymki

Profesjonalni szefowie kuchni pytani kiedyś o to, którego elementu profesjonalnej kuchni restauracyjnej najbardziej brakuje im w kuchniach domowych, na pierwszym miejscu wymieniali, dość zaskakująco, kuchenny wyciąg (a nie urządzenie do sous-vide, piec konwekcyjny czy inne wymyślne sprzęty). Mój wyciąg jest wyjątkowo nieprofesjonalny, moja kuchnia po wczorajszym smażeniu/grillowaniu sardynek pachnie jak lizbońska spelunka.

Ale nie mogę się powstrzymać, kiedy widzę sardynki. Wczoraj w Leclercu kupiłem wyjątkowo świeże. Same tuszki, rozpłatane, już bez łepków. Proste jedzenie, proste przygotowania: trochę pieprzu, trochę soli i na patelnie grillową. Lepiej wyszła druga porcja, gdy na patelni było już trochę tłuszczu: skórki usmażyły się na chrupko. Dym, który zasnuł kuchnię był mniej intensywny, niż uzyskiwany czasem przy smażeniu steków, ale zapach okazał się o wiele trwalszy.

 

Zjedliśmy na balkonie z salsą (pietruszka, czosnek, oliwa, cytryna) i ziemniakami, popijając Aveleda Alvarinho 2011 ♥♥, bardzo przyzwoitym winem, które moim zdaniem do smażonych sardynek było nawet nieco zbyt wyrafinowane. Rybki te mają jakąś tajemniczą umiejętność zamieniania najprostszego, „chemicznego” verde w fantastyczne wino. I następnym razem zostanę przy prostym verde. Ten następny raz jednak szybko nie nastąpi. Najpierw sardynkowy zapach musi wyprowadzić się z mojej kuchni. A na razie nigdzie się nie wybiera.