BUŁECZKI RAZOWE Z MĄKĄ ŻYTNIĄ

BUŁECZKI RAZOWE Z MĄKĄ ŻYTNIĄ

Jakiś czas temu nabrałam niepohamowanej ochoty na pieczywo. Byłam głodna, chodziłam po sklepie z listą zakupów i zastanawiając się nad wielkością bananów, które będą mi potrzebne do ciasta, mój zmysł węchu zarejestrował niezwykle przyjemny, wręcz rzucający na kolana zapach dobiegający zza moich pleców. Zapach znajomy – gorącego, świeżutkiego i chrupiącego pieczywa. Wyobraziłam sobie chrupiącą skórkę, lekko przypieczoną, mięciutki środek bułeczek…. Próbowałam go zignorować, koncentrując się na bananach, ale nie dałam rady. Szybko wrzuciłam więc wybrane owoce do koszyka (nie pamiętając o włożeniu ich najpierw do torebki, nie przejmując się koniecznością zważenia ich) i ruszyłam galopem w stronę źródła zapachu. Podobne odczucia i wyobrażenia mieli także inni klienci sklepu, gdyż biegnąc do bułek mijałam zostawione samotnie koszyki i porzucone wózki. Do kosza, w którym świeżutkie pieczywo leżało była prawie kolejka. Dopchałam się i ja. Wybrałam zwykłą, pszenną podłużną bułeczkę – na taką właśnie miałam ochotę. Włożyłam do koszyka i zadowolona wróciłam do bananów. Do domu wróciłam prawie biegiem nie mogąc odczekać się konsumpcji. Już czekając na autobus nie mogłam się powstrzymać i ułamałam kawałek. Bułka jak bułka – nadmuchana wata i bez konkretnego smaku – robiona masowo, odmrażana w sklepie i pieczona. Ale jeszcze mocno ciepła, świeżutka i pachnąca. Zjadłam kawałek, zaspokoiłam zapotrzebowanie na taki rodzaj pieczywa i odłożyłam bułkę na bok, szczelnie zawijając ją w torebkę. Następnego dnia, przez przypadek – natknęłam się na nią i postanowiłam zobaczyć co z niej zostało. Twarda skorupa, stwardniały kruszący się miąższ, niemożliwy do pogryzienia. Po niecałych 24 godzinach z bułki zrobił się kamień! Dobrze, że wzięłam tylko jedną sztukę.
Postanowiłam więcej nie popełniać tego błędu i upiec bułeczki w domu. Ale nie białe, pszenne tylko ciemne, zdrowsze. Pełnoziarniste, razowe – takie, które utrzymają świeżość dłużej niż przez pierwsze 3 godziny od wyjęcia z piekarnika. I znalazłam.
Pyszne, ciemne, pachnące i także chrupiące bułeczki z mąki żytniej i z ziarnami są idealne, gdy nagle poczujemy nieodpartą ochotę zjedzenia choćby kawałka jakiegoś pieczywa. Bułeczki wspaniale nadają się na śniadanie – są konkretne w smaku i teksturze, sycą, przyjemnie chrupią i co najważniejsze – trzymają świeżość nawet dwa dni po upieczeniu, co jest istotne dla tych, którzy nie chcą codziennie chodzić na zakupy, a wizja każdego wieczoru spędzanego na wyrabianiu ciasta na bułki przyprawia ich o mdłości! Zdecydowanie polecam! Przepis z moimi modyfikacjami.

Składniki na 10 – 12 bułeczek:
• 290 ml wody
• 280 g mąki pszennej razowej chlebowej – dałam pszenną razową zwykłą.
• 50 g mąki pszennej chlebowej – dałam zwykłą pszenną
• 115 g mąki żytniej
• 20 g (2 łyżki) mleka w proszku
• 1 ¾ łyżeczki soli
• 10 g cukru
• 25 g miękkiego lub roztopionego masła
• 7 g drożdży suchych lub 14 g drożdży świeżych
• 30 g łuskanych pestek dyni
• 30 g łuskanych ziaren słonecznika

Wszystkie składniki na bułeczki połączyć i dobrze wyrobić. Uformować kulę i umieścić w ciepłym miejscu, pod przykryciem, do podwojenia objętości (1 – 1,5 h). Po tym czasie ciasto wyjąć, krótko wyrobić, podzielić na 10 – 12 równych części. Z każdej części uformować bułeczkę, oprószyć mąką, położyć na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Przykryć, odstawić w ciepłe miejsce na 40 minut do podwojenia objętości.
Po tym czasie w każdej bułeczce zrobić głęboki „przedziałek” (niemal do samej blachy) np. końcem drewnianej łyżki. Ponownie odstawić do wyrośnięcia na 5 minut.
Piec w temperaturze 220°C przez około 15 – 20 minut. Studzić na kratce.

Smacznego!