Restauracja Kos

Kolejna restauracja, której opisem się dla Was zajmiemy, to mieszczący się na gdańskiej starówce Kos, znany wcześniej pod nazwą „Bistro Kos”. Znajdziecie go pod adresem Piwna 9/10, vis-à-vis opisywanego już przez nas ziemniaczanego Baru Pod Rybą.

Lokal ten jakiś czas temu zmienił dość znacząco swoje menu, które wcześniej było bardzo rozbudowane, do tego wręcz stołówkowe, co absolutnie nie oznacza, że nie było smaczne; porcje były duże i tanie, a jedzenie wyśmienite.

Obecnie jednak Kosa możemy nazwać restauracją z prawdziwego zdarzenia. Lokal jest trzypiętrowy, a w jego wnętrzu dominują kolory bieli, szarości i jasnego drewna. W menu oprócz dań mięsnych znajdziemy pizze, dania mączne, zupy i sałatki oraz bogatą ofertę napojów. Dokładniej zapoznać się z nim możecie na stronie restauracji. W czasie naszej wizyty z głośników sączyły się płyty Lany Del Rey i Robbiego Williamsa, ale to już Wam pozostawimy do oceny, czy to dobrze, czy źle.

Na początek zamówiliśmy picie. Ja, jak to ja, kompotu odmówić sobie nie mogłam, do tego okazało się, że w menu figuruje on w ekonomicznej wersji czyli w litrowym dzbanku. Raz się żyje! Kompot był zrobiony na bazie czerwonych owoców, ale na plan pierwszy bardzo mocno wybijał się smak wiśni. Jeśli chodzi o gabaryty napoju, Dominik poszedł w moje ślady, zamawiając litrową lemoniadę.

Dominik: A lemoniada była delikatna. Nie miała wiele cukru, a soku cytrynowego obstawiałbym jedną cytrynę na litr, może dwie małe. O ile smak był przez to niezbyt wyrazisty, o tyle wizualnie napój prezentował się bardzo ładnie. Był dość klarowny, a pływające w nim kawałki miąższu były drobniutkie, jakby rozdrobnione w blenderze. W zimę spodziewałem się lemoniady cięższej, bardziej naładowanej cytryną i cukrem, ale oddajmy honor restauracji: w letnie upały taka wersja byłaby idealnie orzeźwiająca.

Jedzenie zacząłem od przystawki: smażonego sera camembert z pistacjami. Panierka była zrobiona z czegoś niezbyt drobno mielonego, byc może z pokruszonych płatków kukurydzianych. Przybranie stanowiły mieszane sałaty i kiełki, skropione czerwonym, lekko kwaskowatym sosem (vinaigrette z malinami?). Pistacji widać nie było dopóki nie zaczęło się pałaszować sera; ukryte były w jego wnętrzu!

W przypadku dania głównego, ja zdecydowałam się na apetycznie brzmiącą Polędwiczkę nadziewaną suszonymi pomidorami podawaną na sosie truflowo-pieczarkowym z plackami rösti i surówką. To, co znalazło się na moim talerzu, wyglądało następująco: trzy fragmenty polędwiczki owinięte w plaster boczku, wewnątrz nich zaś znajdowała się połówka suszonego pomidora, a ułożone one były na sosie, nieprzejrzystym i kremowego koloru, w którym znajdowały się również drobne fragmenty boczku. Za boczkiem nie przepadam, więc ten w plastrach wylądował ostatecznie na talerzu Dominika, niemniej jednak nadał polędwiczkom wyśmienity aromat. Podobnie nie przepadam za szuszonymi pomidorami, ale zjadłam wszyściutkie, bo w tym daniu mnie nie drażniły. Samo mięsko było delikatne i kruche. Obok mięsnych roladek leżały trzy placki ziemniaczane rösti (szwajcarskie placki tarkowane na tarce o drobnych oczkach), dość grube, pyszne, mięciutkie w środku i złociste na brzegach. Również na talerzu, w małej miseczce znajdowała się surówka, ze składników znanych i przeze mnie lubianych, ale nie przypomniała niczego, co jadłam wcześniej. Otóż był to buraczek pokrojony w centymetrową kostkę w majonezie z, wydaje mi się, bardzo delikatną nutką chrzanu. Połączenie, na które sama bym chyba nie wpadła, ale niesamowice udane. Całość zwieńczona była garścią rukoli, na której spoczywał pomidorek koktajlowy.

Dominik: moje danie główne stanowił Grillowany karczek wieprzowy podawany na smakowitym sosie bałkańskim z pieczonymi ziemniakami i surówką. Mięsko było smaczne, ale bez jakichś wyrazistych posmaków. Zakładam, że było przyprawione delikatnie po to, by lepiej smakowało z sosem bałkańskim, a ten był zaiste wyśmienity. Zawierał pieczarki, paprykę i seler naciowy (innych warzyw nie pamiętam w momencie pisania tego postu; być może podczas jedzenia zidentyfikowałem ich więcej), co do bazy nie jestem za to pewien. Wiem, że powinien to być bakłażan z papryką, ale wyczułem raczej dobrze przyprawione pomidory. Niezależnie jednak, czy faktycznie bakłażana zabrakło, czy tylko go nie wyczułem, sos bardzo przyjemnie sie komponował z grillowanym mięsem. Jako surówkę podano mi kapustę pekińską z marchewką i ogórkiem na śmietanie. Mało wymyślnie, ale kucharzom udało się trafić w mój gust.

Jeśli chodzi o deser, miałam wielką ochotę na smoothie, które nazywało się Bomba czekoladowa (a w niej: syrop czekoladowy, lody czekoladowe, mleko, wiórki czekoladowe), ale niestety… po tym wyśmienitym obiadku po prostu zabrakło mi miejsca. Cóż, wyglądało smakowicie, więc może następnym razem skuszę się na mniejsze danie z menu dla dzieci (a co!) i dopcham się tymże koktajlem. Poza tym do wyboru na deser było mnóstwo smoothies owocowych, lody lub sernik.

Jak dla nas Kos to jedno z najprzyjemniejszych miejsc na gdańskiej starówce, oferujące dania, których na co dzień w ramach obiadu raczej sobie nie sprawiamy. Restaurację polecamy również młodym rodzicom, gdyż znajdą tam kącik dla swoich pociech.