Dłuuugo się zbieraliśmy do napisania tego posta, z przyczyn technicznych – mieliśmy problem z zakupieniem puszki brytyjskiego Dr Peppera w Gdańsku, a bardzo zależało nam na tym, by to była właśnie puszka, żeby wszystkie nasze eksponaty wyglądały w miarę jednolicie. W końcu pomoc nadeszła z Warszawy (dzięki, Maciek!) i tak oto w końcu mogliśmy dla Was przetestować sześć różnych Doktorów Pieprzów: brytyjski, brytyjski ze słodzikiem, amerykański, amerykański wiśniowy, polski standardowy i polski ze słodzikiem.
Jako że trzeba od czegoś zacząć, zacznijmy od tego z rodzimego podwórka. Jeśli nie jest wyraźnie zaznaczone, że chodzi o puszkę innej pojemności, domyślnie piszemy o standardowej puszce 330 ml.
Polski – piana natychmiast opada, ma lekko migdałowy, najmocniejszy z wszystkich Doktorów Pieprzów zapach. Smak jest dość ułożony, mało urozmaicony – wodnisty, przypomina colę, nie jest mocno słodki, więc nie zakleja dzioba. Ma bardzo delikatny posmak białych landrynek. 92 kcal/puszka.
Amerykański – bardzo słaby zapach, nawet słabszy od polskiego, daje chemiczną landrynką oraz puszką; w smaku trochę słodszy od polskiego, cięższy, mniej wodnisty. 150 kcal/puszka 355 ml.
Brytyjski – pieni się dość mocno, piana ma grube pęcherze; trochę czuć puszkę, zapach ma dość słaby. W smaku jest bardzo słodki, jako jedyny ma naprawdę wyczuwalny przyjemny aromat białych migdałowych cukierków, troszkę jakby wiśni; nie czuć w nim posmaku coli. Jest dość ciężki, zaklejający, zostawia „kapcia w ryju”, ponieważ jest słodzony cukrem z dodatkiem słodzików. 96 kcal/puszka.
Zero (brytyjski) – w zapachu jest bardziej kwaśny niż Diet, a jednocześnie landrynkowy; w smaku dość wodnisty i bardzo kwaśny. 14 kcal/puszka.
Diet (polski) – piana jak w polskim, zapach ma mocniejszy niż zwykły polski Doktor Pieprz, landrynkowy, z nutką kwasowości. Niestety ze smakiem jest gorzej: jest kwaśno, wodniście, niesłodko, na jakimś bardzo odległym planie pojawia się nutka landrynki. Zapach zupełnie nie przystaje do smaku napoju, który jest w zasadzie… bezsmakowy. 2,8 kcal/puszka.
Cherry (amerykański) – sam napój ma niesamowity, czerwony kolor, coś pomiędzy kolorem coli a czerwonej oranżady. Piana ma również kolor czerwonawy, łososiowy, aż żal, że tak szybko znika. W zapachu czuć wiśnię, nieco syntetyczną, coś jak lizaki, żelki lub nawet żele pod prysznic, niestety też trochę czuć i puszkę. W smaku jest niesamowicie słodki, więc od razu zostawia w ustach „kapcia”, ale w odróżnieniu od brytyjskiego da się w nim wyczuć nutkę kwasowości. A ze smakiem jest troszkę problem – najpierw nam się wydawało, że czujemy w nim wiśniowe żelki, wiśnowego cukierka, ale po teście z zamknietymi oczami wyszło, że w smaku żadnej wiśni tam nie czuć. Chyba zadziałała siła sugestii. 160 kcal/puszka.
Reasumując, mimo dzikiej słodkości najlepiej wchodził nam chyba brytyjski, choć trzeba przyznać, że ten (teoretycznie) wiśniowy też był niczego sobie. Najsłabiej wypadły oba dietetyczne, przy czym brytyjski Zero jest zdecydowanie na szarym końcu. Jednak podniebienia nie da się oszukać.
Dominik: Już po napisaniu powyższego tekstu udało nam się znaleźć polską wersję Doktora Pieprza w wersji wiśniowej, więc dopisuję ją niejako w charakterze bonusu, czy też, nomen omen, wisienki na torcie. Puszka 330 ml z identyczną szatą graifczną jak ta amerykańska. 93 kcal/puszka. Barwa troszkę bardziej czerwonawa niż zwykłej wersji, piana ciemnoróżowa. W zapachu majaczy nieco aromatu wiśniowego, ale albo szybko się ulatnia, albo szybko się do niego przyzwyczailiśmy. Poza tym podobny do podstawowego wariantu. Smak również niemal identyczny ze zwyczajnym Doktorem. Bez szału.