Wielki test Cherry Coke

Nie żebyśmy mieli jakąś skłonność ku napojom typu cola, ale różnorodność ich wariantów daje nam tyle możliwości, że czasem musimy coś spróbować. Tym razem padło na colę wiśniową, a konkretnie na cztery jej warianty (na zdjęciu głównym od prawej do lewej):

  1. znaną nam od lat Cherry Coke
  2. Coca Colę Cherry w nowej puszce, podobnej do tych z importu
  3. ten sam wariant, ale importowany z Wielkiej Brytanii
  4. brytyjska Diet Coke Cherry

Naszym celem było stwierdzenie, czy dwie polskie cole czymś się od siebie różnią oprócz puszki, czy polska wersja odbiega od brytyjskiej i wreszcie czy wersja bez kalorii smakuje podobnie do pozostałych.

Przed otwarciem puszek spojrzeliśmy na skład i wartości odżywcze. Polskie napoje są w zasadzie identyczne, jeśli pominąć różnicę 0,1g węglowodanów. Brytyjska wersja ma nieco inne liczby, więc powinna się różnić też smakiem. W przypadku Diet Coke skład jest dłuuugi. Znajdziemy tu nieobecne w innych wariantach kwas cytrynowy, aspartam, acesulfam K, cytrynian sodu (regulator kwasowości) i kwas winowy.

W zapachu polskie wersje się nie różnią. Mamy tu wyraźny zapach klasycznej Coca Coli i delikatną nutę wiśni, trochę chemiczną. W smaku jest podobnie – klasyczny napój i aromat wiśniowy, nienachalny, ale też wyczuwalny. Smaczny, choć jak zwykle w ustach zostawia „kapcia”. W teście z zawiązanymi oczami nie potrafiliśmy ich odróżnić.

Brytyjska cola ma silniejszy aromat wiśni. Też nieco chemiczny, przywodzący na myśl landrynki. Zapach ten przyćmiewa klasyczny zapach coli w większym stopniu, ale nadal można powiedzieć, że całość jest harmonijna. Smak ponownie przystaje do aromatu: cola i landrynki. Co ciekawe, da się tu wyczuć cukierki migdałowe, nie tylko owocowe. Kompozycja jest ciekawa, na pewno bogatsza od polskiej wersji. Napój jest też nieco słodszy, czego należało się spodziewać po rzuceniu okiem na tablicę wartości odżywczych. Gdzieś tam w tle majaczy też nieco większa kwasowość, ale słabo wyczuwalna i raczej wpływająca na ogólne wrażenie pozytywnie. „Kapeć” w ustach również dał się wyczuć, co jest typowe dla napojów słodzonych cukrem.

Na koniec zostawiliśmy sobie Diet Coke. Tu wrażenia są co najmniej dziwne. Po włożeniu nosa do szklanki okazało się, że coli nijak nie da się tam wyczuć. Zaatakował nas bardzo wyrazisty aromat tanich żelek owocowych. Bardzo słodki, wręcz mdlący, z chemiczną mieszanką owoców. Zapowiadało się na to, że napój będzie zalepiająco słodki, tu jednak nastąpiło zdziwienie: smak był zupełnie oderwany od tego, co dało się wyczuć nosem. Pierwsze, co rzuciło się „na język”, to kwaśny smak soku cytrynowego. I nie był to jakiś delikatny posmak, a coś, co przypominało bardziej moją lemoniadę niż cokolwiek innego. Dopiero po chwili wychynął spod wszystkiego posmak aromatu wiśniowego, ale był nadal całkowicie zdominowany przez cytrynę. Słodziki po jakimś czasie też dały o sobie znać, co ostatecznie dało efekt co najmniej dziwny. Warto też nadmienić, że Diet Coke zdawała się wyżej nasycona dwutlenkiem węgla, bo strasznie drapała w gardło. Nie był to napój obiektywnie niesmaczny, ale z czterech testowanych wypadł zdecydowanie najsłabiej, zwłaszcza, że zamiast słodkiej coli z wiśnią, dostaliśmy kwaśną podróbkę zalatującą żelkami z dyskontu.

Nasz werdykt zatem jest następujący:

  • polskie Coca Cola Cherry i Cherry Coke to ten sam produkt, tylko w innych puszkach (Co prawda nie jestem w stanie wygrzebać linku, który to potwierdza, ale już po przeprowadzeniu testu znalazłem gdzieś w odmętach Internetu informację o tym, że Coca Cola oficjalnie przyznała, że zmiana opakowania ma na celu tylko ujednolicenie wizerunku Cherry Coke w różnych krajach, a w puszkach znajduje się dokładnie ten sam produkt, co wcześniej.)
  • brytyjska Coca Cola Cherry ma wyrazistszy, bogatszy smak i aromat
  • brytyjska Diet Coke Cherry nie ma nic wspólnego z pozostałymi napojami.

Zwycięzcą w zestawieniu jest, jak dla nas, brytyjska cola. Polskie odpowiedniki nie różnią się od niej jakoś drastycznie, ale jednak ich smak i zapach są mniej wyraziste. Niestety, to nie jest pierwszy raz, gdy przekonujemy się, że te same produkty dostępne w Polsce są mniej ciekawe od tych kupowanych za granicą: podobne wrażenia mieliśmy podczas testu napojów Dr Pepper, który to urządziliśmy sobie z ciekawości rok temu (postaramy się niebawem go powtórzyć).